Jan Tomaszewski - człowiek, który zatrzymał Anglię na Wembley w 1973 r. Fot. Nationaal Archivo
Mnie nie trzeba było zachęcać do uprawiania sportu, bo każdy młody chłopak garnął się do piłki. Najpierw była szkoła, a później godzinami kopało się „szmaciankę” na ulicy. Dzisiejsza młodzież gra w piłkę, ale na grach komputerowych. Szkoda, bo sport, to nie tylko zdrowie, ale również sposób na życie, bo dzięki piłce można zrobić karierę i poczuć się sławnym.
Cieszę się, że wciąż jestem rozpoznawalny na ulicy i że pozostałem w sercach wielu kibiców. Jednakże nie byłoby Jana Tomaszewskiego bez Kazimierza Górskiego. To nie jest prawda, że trafiłem na czasy, kiedy polska piłka nożna była potęgą. Po prostu trafiłem na Pana Kazimierza. Przede mną było wielu wyśmienitych bramkarzy, takich jak: Edward Szymkowiak czy Konrad Kornek. Grali wspaniali napastnicy w osobach Lucjana Brychczego czy Ernesta Pola. Dlaczego oni nie odnieśli sukcesów? Bo nie mieli takiego trenera-dyrygenta jakim był Pan Kazimierz Górski.
Pan Górski nigdy nie zmienił „naszego zachowania” na boisku, każdy z nas dobrze wiedział, co ma robić i jak grać. Jeśli Grzegorz Lato świetnie prezentował się na prawym skrzydle, Kazimierz Górski stwierdził, by nadal grał na tym skrzydle, skoro Andrzej Szarmach był królem na środku ataku, to niech nadal tam „króluje”…
Odnieśliśmy sukcesy, nie dlatego, że mieliśmy gwiazdy, ale bardzo poważnie wzięliśmy do siebie słowa Pana Kazimierza, który zawsze po meczu zadawał nam jedno pytanie: „Czy daliśmy z siebie wszystko?” Jeśli Pan Kazimierz usłyszał odpowiedź „tak”, wówczas był szczęśliwy. Dla niego nie miało znaczenia, czy mecz wygraliśmy, zremisowaliśmy lub przegraliśmy, bo to tylko był sport.
Dwa mecze w reprezentacji utkwiły mi najbardziej w pamięci. Pierwszy to oczywiście słynny spektakl na Wembley z Anglią. Od razu wyjaśnię, że nie byłem tam żadnym bohaterem, a wręcz przeciwnie, popełniłem wiele błędów. Heroizm pokazała cała drużyna. Byliśmy jak muszkieterzy, którzy grali w myśl zasady: „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Za drugi nasz największy sukces uważam „wodny mecz” z Niemcami. Wprawdzie przegraliśmy 0-1, ale to właśnie po meczu z Niemcami dostaliśmy najwięcej listów i telegramów gratulacyjnych. Ludzie uważali nas za bohaterów narodowych, można rzec, że jeszcze większych niż po spotkaniu z Brazylią, kiedy zdobyliśmy trzecie miejsce. Mój osobisty najlepszy występ zanotowałem ze Szwecją na mundialu w 1974 r. Miałem ogromne szczęście, bo obroniłem rzut karny, a dzięki bramce Grzegorza Laty wygraliśmy 1-0.
Bronienie barw drużyny narodowej było dla mnie największym honorem i zaszczytem w moim życiu. Tak jak każdego mężczyzny obowiązkiem jest służba wojskowa, tak dla sportowca największym wyzwaniem są występy w reprezentacji kraju. Jestem szczęśliwym człowiekiem, bo nikt nie odbierze mi wspaniałych chwil i przeżyć. Zwiedziłem miejsca, o których wcześniej mogłem tylko pomarzyć. Jestem dumny, bo za moją bramką „stało” wiele milinów ludzi przed telewizorami. Jak obroniłem rzut karny, to razem ze mną cieszyła się cała Polska.
Jan Tomaszewski
Opracowanie:
Mariusz Gudebski, „Z orłem na piersi – 90 lat biało-czerwonych”