Kazimierz Deyna siedzi obok kolegi z Legii Warszawa Bernarda Blauta, z tyłu Lucjan Brychczy. Fot. Nationaal Archieve
Tuż przed swoim tragicznym wypadkiem Kazimierz Deyna udzielił dziennikarzom Piłki Nożnej Romanowi Hurkowskiemu i Pawłowi Zarzecznemu swój ostatni wywiad. To właśnie znany statystyk „Hurek” był tym człowiekiem, który namówił Kazia do wzięcia udziału w meczu Oldboyów Górskiego w Danii. Pomimo, że Deyna był człowiekiem małomównym, to podczas pobytu w Skandynawii chętnie opowiedział o swoim piłkarskim życiu w USA. Jak doskonale wiemy po opuszczeniu Manchesteru City przeniósł się zza ocean, by w latach 1981-1987 reprezentował San Diego Sockers. Był tam gwiazdą najpierw w NASL a potem w MISL. Statystycy wyliczyli, że w ponad 250 meczach strzelił ponad 150 bramek!
Kazimierz Deyna mieszkał w San Diego przy granicy meksykańskiej. Często więc odwiedzał ten kraj ubrany w strój Gringo. Po zakończeniu piłkarskiej kariery prowadził szkółkę piłkarską. Miał wielkie plany odnośnie swojego projektu. – „Potrzebuję co najmniej trzy lata, aby wypłynąć na szerokie wody. Mam kilku bardzo utalentowanych zawodników, uczę ich futbolu. Wierzę, że właśnie z mojej szkoły wyjdą pierwsi amerykańscy zawodowcy, którzy podpiszą dobre kontrakty z najlepszymi zachodnimi klubami. Jeszcze takich graczy nie było, ja mam zamiar ich ukształtować. Greg LeMond jest najlepszym kolarzem na świecie, trzeba jeszcze Ameryce najlepszego piłkarza. Takiego, który przyjedzie do Europy i zrobi karierę. To będzie trudne, ale nie jest niemożliwe. Człowiek ze Stanów nauczy się wszystkiego, wykona każdą pracę, jeśli potrafisz go przekonać. Jeśli uwierzy, że będzie najlepszy, że może być najlepszy. Już wtedy nie trzeba go mobilizować. Piłka nożna w USA nigdy nie dorówna popularnością takim dyscyplinom jak koszykówka, futbol amerykański, baseball. Baseball to nasz palant, prawda? Przecież tam się kompletnie nic nie dzieje, gracze stoją w miejscu, czasem któryś się przebiegnie i już wielka wrzawa. Ale to są ich sporty, przez nic wymyślone i oni je będą kochać zawsze. Możesz rozmawiać z Amerykaninem, powiedzieć, że jesteś mistrzem świata, pokazać najlepsze mecze i najwspanialszych piłkarzy, a jego i tak to nie zainteresuje. Czasem, bardzo rzadko, przychodzi jednak taki moment, że kogoś przekonasz, zaciekawisz. Wtedy już zwariuje na punkcie futbolu europejskiego, jest twój. Właśnie tacy ludzie zrobią w USA za pięć lat finały mistrzostw świata. Oni tego czasu nie zmarnują, stworzą mocną drużynę. Już się sparzyli na igrzyskach w Los Angeles, tych samych błędów nie powtórzą”.
Cdn.