Transfer Andrzeja Juskowiaka przypominał licytację - kto da więcej. Ostatecznie najlepszy piłkarz Lecha trafił do Sportingu Lizbona. Fot. Jerzy Kleszcz.
Pierwszy zagraniczny transfer Andrzeja Juskowiaka w 1992 r. bardziej przypominał licytację: „kto da więcej”. Pogrążony w długach Lech Poznań chciał sprzedać swojego najlepszego piłkarza za jak najwyższą kwotę, tym bardziej, że w przyszłym roku kończył mu się kontrakt. Transferem uczestnika igrzysk olimpijskich w Barcelonie zajął się jego agent Włodzimierz Lubański.
Andrzej Juskowiak inaugurację rundy wiosennej 1992 spędził na trybunach, był to efekt kary pięciu meczów za czerwoną kartką. Miał on więc sporo czasu, aby zająć się swoim transferem. Zawodnika bardzo „polubił” słynny szkoleniowiec Bobby Robson, który prowadził PSV Eindhoven. Holendrzy zaoferowali około miliona dolarów, co nie bardzo ucieszyło Lecha. Podobno większą kasę dawała Barcelona, tyle że teraz miała wpłacić zaliczkę w wysokości miliona dolarów, a resztę przekazać w przyszłym roku, kiedy piłkarz miał dołączyć do drużyny.
Nieoczekiwanie do rywalizacji włączył się Blackburn Rovers. Zespół był niemal pewny awansu do Premiership i na gwałt szukał skutecznego napastnika. Anglicy wyłożyli na stół kwotę satysfakcjonującą Lecha, czyli milion trzy tysięcy dolarów (później dołożyli kolejne 50 tysięcy „zielonych”). Lech zgodził się na transfer, a papiery były już przygotowane. „Józek” miał trafić na Ewood Park wspólnie z Aleksandrem Kłakiem, ale podczas meczu eliminacyjnego do igrzysk z Danią bramkarz Igloopolu Dębica doznał ciężkiej kontuzji i jego temat upadł.
Bobby Robson był zły, że działacze PSV nie byli w stanie przeznaczyć większej kwoty na pozyskanie Juskowiaka. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Angielski szkoleniowiec wiedział, że wkrótce obejmie stery Sportingu Lizbona, Portugalczycy zaprosili więc „Józka” na „testy” w Paryżu przeciwko Aston Villa Birmingham. Sporting wygrał 3-0, a Juskowiak strzelił dwie bramki. Portugalczycy nie zastanawiali się długo i od razu spełnili żądania Lecha, który za piłkarza teraz chciał już prawie dwa miliony dolarów! Sporting zgodzili się na milion osiemset tysięcy, później zmienił zdanie i zaoferował milion czterysta tysięcy „zielonych”. To i tak było więcej od oferty Blackburn. Pieniądze miały być przekazane w trzech ratach - pierwsza w kwocie 450 tys. przy podpisaniu kontraktu, druga także 450 tys. po rozpoczęciu treningu w Sportingu, a reszta w późniejszym czasie.